Wywiad z Natalią Oreiro
-W czym dojrzałaś jako artystka?
-Nie uważam siebie za artystkę. Jestem kimś w rodzaju odtwórcy. Grywam w komediach i melodramatach, śpiewam, tańczę, a nawet zajmuje się modą. Jako aktorka jestem wszechstronna i ciężko pracowałam, żeby doceniono nie tylko moją charyzmę, ale także mój warsztat.
-Podobasz się sobie, gdy przeglądasz się w lustrze?
-Patrzę i mówię: "Cóż, jest to, co widać" (śmieje się). Znam swoje ciało i wiem, które części powinnam odsłonić bardziej, a które zakryć.
-Jak radzisz sobie z upływającym czasem?
-Nie mam kompleksów na punkcie młodości. Najważniejsze to widzieć siebie takim, jakim się jest. W filmie "Wakolda" zagrałam ciężarną kobietę z trójką dzieci i na ekranie widać wszystkie moje zmarszczki. Reżyser (Lucía Puenzo - przyp. red.) uważała, że należało pokazać naturalną twarz, pasującą do kobiety w moim wieku. To zabawne. W świecie kina płacą ci za to, że masz zmarszczki, podczas gdy telewizja mówi ci "nie", jeśli nie masz jedwabiście gładkiej cery (śmieje się). Ile kobiet gra siedemdziesięcioletnie babcie z idealnie piękną twarzą? Ja, dokonując wyboru, zawsze decyduje się na postaci, które pasują do mojego wieku. Z tego powodu odrzuciłam niejedną rolę.
-Masz kompleksy?
-Tak, są nimi kolana. Moja bohaterka w telenoweli "Solamente vos" nosi minispódniczki z odkrytymi kolanami. Ja takich nie zakładam. Lubię styl hippy. W garderobie mam buty w każdym kolorze oraz szpilki o każdej wysokości, ale na co dzień ubieram się w jeansy, koszulkę, wygodne buty, luźne ubrania i jestem szczęśliwa.
-Czułaś się nieatrakcyjna po urodzeniu dziecka?
-Przytyłam prawie trzydzieści kilogramów i było mi z tym ciężko. To dlatego, że pozwoliłam sobie na odrobinę wygody. Przed narodzinami Merlína wyjechałam na wieś. Jadłam to, na co miałam ochotę, a ponieważ uwielbiam słodycze, zaczęłam piec ciasta. Często odwiedzali mnie znajomi, a ja im gotowałam, piekłam i jadłam razem z nimi. I tak skończyłam (śmieje się). Mam w sobie dużo zaparcia i od początku wiedziałam, że coś trzeba z tym zrobić. Perspektywa czerwonego dywanu w Cannes zmobilizowała mnie do zrzucenia zbędnych kilogramów. Odstawiłam na bok słodycze i tortownicę. Zaczęłam ostro trenować pod okiem trenera i schudłam.
-Wybaczyłabyś zdradę?
-Musiałabym przeanalizować sytuację. Niewierność to szerokie pojęcie. Najbardziej dokuczyłaby mi zdrada emocjonalna. Jeśli mam być szczera, to nie wiem, jak bym się zachowała. Jestem osobą prawdomówną, dość otwartą, ugodową, ale potrafię być konserwatywna. Nie staję po żadnej ze stron, jestem częścią każdej z nich.
-Przyznałaś się kiedyś do niewierności…
-Mam 36 lat. Rzeczywiście, kiedyś byłam niewierna, dlatego pragnę opierać mój związek na zaufaniu i szczerości, co nie jest łatwe. Dzisiaj moim priorytetem jest szczęście dziecka, a ono zależy przede wszystkim od szczęścia rodziców.
-Nadal kochasz męża (Ricardo Mollo, muzyk - przyp. red.) tak jak przed 12 laty?
-Bywa, że popadamy w uwielbienie do Che Guevary, a potem chcemy ogolić mu brodę (śmieje się). Ricardo jest dla mnie bardzo szczodry i mogę liczyć na jego wsparcie. Od kiedy zostaliśmy rodzicami, uczę się jak być matką, a on pomaga mi swoim doświadczeniem. Wspólnie zdecydowaliśmy, że nie zatrudnimy niani. Choć spędzam całe dnie na planie telenoweli, w chwilach przerwy Ricardo przyprowadza mi syna, żebym mogła go nakarmić. Zależy nam na tym, żeby przez pierwsze lata Merlín spędzał jak najwięcej czasu z rodzicami.
-Planujecie obdarować go rodzeństwem?
-Oczekiwania zmieniają się w zależności od momentu (śmieje się). Kiedy pytano mnie, dlaczego nie mam dziecka, odpowiadałam, że jeszcze go nie szukaliśmy. I tak było. Kiedy go zapragnęliśmy, "zaszliśmy" w ciążę. Nawet mój tata, na wiadomość, że zostanie dziadkiem powiedział: "A myślałem, że już nigdy się nie doczekam!" (śmieje się). Nie myślimy o rodzeństwie, bo Merlín już je ma! - Azul i Martinę, córki Mollo z poprzedniego małżeństwa.